SZCZĘŚCIE W HOSPICJUM?



Kiedy nagle zdecydowałam się na wolontariat medyczny w hospicjum, wiedziała o tym tylko jedna osoba, reszcie nie chciałam mówić, bo
po pierwsze bałam się, że nie podołam - więc po co rozpowiadać o czymś - co za chwilę okaże się brakiem tematu. 
Po drugie, trochę bałam się reakcji ludzi, co z resztą okazało się trochę słuszne.

Kiedy już zaczynałam widzieć coraz większy sens w odwiedzaniu pacjentów. 
Kiedy zaczęłam się w tym powolutku zakochiwać - znajomi, rodzina też zaczynali to widzieć.
A reakcje na ten temat były różne. Od tych cudownych, dodających odwagi i utwierdzenia w przekonaniu, że robię fajną rzecz, do tych dołujących, dziwnych i demotywujących. 
Za te pozytywne reakcje-dziękuję, bo one były miłe i rzeczywiście mogłam się nimi podeprzeć wtedy, kiedy bywały trudniejsze momenty - nie tyle wynikające z kontaktów z chorymi, ale bardziej z osobistymi decyzjami dziewczyny kończącej studia i wkraczającej w poważniejszy etap życia :)

Reakcje negatywne...no cóż...na niewiele się zdały, no chyba, że były po to, żebym po czasie zdała sobie sprawę, jak wielka jest moja miłość do hospicjum, która nie została zachwiana mimo kilku prób zniechęcenia :) 



Teksty, które usłyszałam, w odpowiedzi na wiadomość o moim bywaniu przy chorych czasem brzmiały tak: 

"ojej, co Ty robisz-przecież to smutne! daj spokój" 

albo 

"to musi być ciężkie, przecież to bez sensu-będziesz tylko przeżywać"

 i taki smutny komentarz, który niestety słyszałam chyba najczęściej: 

"tylko się nie przywiązuj do pacjentów, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie". 

A taka najbardziej boląca opinia brzmiała w ten sposób:

"ja bym tak nie mogła-jestem zbyt wrażliwa, w takich miejscach pracują ludzie bez serca. Jak w ogóle można polubić pracę w szpitalu albo tym bardziej w hospicjum!". 

Nic na to nie byłam w stanie odpowiedzieć-za bardzo ścinało mnie z nóg.

Tak naprawdę, na początku nie wiedziałam, kto ma rację, ale po pewnym czasie obserwując pracę profesjonalistów na oddziale, słuchając mądrych i kochających swoją pracę pielęgniarek, lekarzy, pracowników administracyjnych, wolontariuszy - coraz bardziej zaczęłam zdawać sobie sprawę, że te negatywne komentarze ludzi, wynikają z totalnej niewiedzy i z tego, że ciągle zbyt mało mówi się o starości, chorobach, hospicjach - a na szpitale się tylko publicznie narzeka -absolutnie nie chcąc przyjąć do wiadomości, że pracują tam ogromne ilości ludzi-którzy chcą pomagać i ratować życie i nierzadko im się to udaje - ale po co o tym mówić, lepiej wygrywać w konkursach pt: "kogo gorzej potraktowano w szpitalu czy przychodni".


Mimo wszystko te drażniące komentarze, są dla mnie zarówno wkurzające (bo trudno mi z marszu coś na nie odpowiedzieć-ale może to i dobrze :) ), ale są też intrygujące i zastanawiające - dlaczego tak wiele ludzi ucieka od tematu chorób, śmierci - nie chce mieć z tym kompletnie nic wspólnego, ba! innym też jest zabronione w ogóle wspominanie o tych tematach. 
To na pewno rozważania nie na dziś, ale co dalej? przecież każdy z nas, każdy człowiek - potrzebuje drugiego człowieka, obojętnie czy jesteśmy zdrowi, młodzi, czy starzy i chorzy. 
Co jeśli osoba negatywnie nastawiona do odwiedzania ludzi terminalnie chorych wyobrazi sobie... siebie w sytuacji pacjenta hospicyjnego? 
Może zmieni zadanie a może nie, ale chyba najbardziej prawdopodobne - wcale sobie tego nie będzie wyobrażać...

Rozumiem, że człowiek jest tak "skonstruowany", że nie myśli o śmierci i woli się do niej nie zbliżać. Jest to w pewien sposób wytłumaczalne - niby, człowiek myśląc o śmierci i o chorobach tak byłby przerażony, że nie byłby w stanie myśleć i działać racjonalnie, niczego by nie dokonał, bo ciągle miałby w głowie - po co to wszystko i tak umrę.

Ja nie za bardzo się pod taką teorią podpisuję i jako absolutnie niejedyna twierdzę, że paradoksalnie - bywanie przy pacjentach bardzo chorych uczy jak pięknie żyć, uczy szczęścia, daje to szczęście i sprawia, że wszystko co robimy ma sens.

A w ramach ścisłości - ludzie pracujący w hospicjach, nie chodzą ubrani na czarno , nie są otoczeni szarymi murami, nie mają na twarzach tylko smutku. 
Wręcz przeciwnie. 
W hospicjach jest więcej prawdziwego uśmiechu i prawdziwej radości niż na niejednej studenckiej imprezie :) 
Jest tam miejsce i na śmiech i na ślub i na chrzest dziecka i na łzy i na złość ... 
i na prawdziwą kwintesencję życia!



Stęskniona, pozdrawiam wszystkich pacjentów!



Kasia

Kategoria:

Udostępnij:

0 komentarze